Autor: Stefan Wroński
Tytuł: Dzidek
Liczba stron: 432
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Książka Stefana Wrońskiego dostarczyła mi wielu zaskoczeń. Przede wszystkim, gdy wybierałam pozycje do zrecenzowania nie spojrzałam na opis książki. Spodziewałam się, że opowieść będzie o starszym panu, coś podobnego do "Cudowne życie Staśka i innych aniołów". Dlaczego tak myślałam, nie wiem. Ważne, że się pomyliłam, i to bardzo.
"Dzidek" to książka, której akcja dotyczy czasów nam odległych- lat trzydziestych ubiegłego wieku. Głównym bohaterem jest tytułowy Dzidek, choć tak na prawdę ma na imię Marian. W chwili gdy go poznajemy ma kilka lat i w głowie mu tylko żarty. Niestety nadejście wojny sprawia, że musi szybko dorosnąć- jak zresztą każdy, prawda? Dzidek mimo swych szesnastu lat jest bohaterem ( a przynajmniej dla mnie)- narażał przecież swoje życie.
Książka już od samego początku trzymała poziom- bardzo ciekawa, szybko się ją czytało. Dosttrzegam tylko jeden minus, a może nawet nie minus tylko coś, czego nie rozumiem. Mianowicie, na samym początku przedstawiono sytuację gdy Jola była dorosła, a doktorowi i jego żonie przybyło lat i zmartwień.
W tym rozdziale wspomniano też o śmierci Epifaniusza Jabłuszko, ale jakoś nie drążono dlaczego zginął. Nie wyjaśniono kto zabił, kto był winny jego śmierci. Można się tylko domyślać, że może mieć to związek z "profesją", z tym, kim był wcześniej.
Jednym z wątków, który podobał mi się było istnienie szkoły uczącej złodziejskiego fachu. Tam właśnie nauki pobierał Epifaniusz i trzeba przyznać, że był jednym z lepszych, a jednocześnie przebiegłych (co zdarzyło mu się udowodnić).
Nauczyciele w tej szkole nie przypadli mi do gustu, Pesa i Szarszyk byli małżeństwem, które parało się złodziejstwem. Nie potrafię powiedzieć dlaczego- po prostu od razu wydał mi się jakiś antypatyczny.
Książka może spodoba się szczególnie osobom starszym- sprawi, że powrócą wspomnienia z dawnych lat, ale też powinni sięgnąć po nią młodzi ludzie- powinni dowiedzieć się jak się żyło dawniej.
O "Dzidku" powiedziałabym, że jest pozycją łączącą pokolenia. Zachęcam do podrzucenia książki babci albo dziadkowi (ja zamierzam tak zrobić), a gdy przeczytają porozmawiać o niej.
No i na końcu słówko o okładce- idealnie dobrana do książki, wprowadzająca w klimat i wzruszająca (zresztą jak książka).
Recenzja troszeczkę chaotyczna, gdyż przytoczone przez Ciebie fragmenty fabuły, nie będą znane i zrozumiałe dla kogoś kto wcześniej książki nie przeczytał, ale mimo wszystko przekonujesz do książki :) i ja z pewnością po nią sięgnę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)
Wiesz Fuzjo trochę trudno jest napisać o czymś, żeby kogoś zaciekawić, a jednocześnie nie zdradzić zbyt wielu szczegółów, żeby sięgnął po książkę. Nie chcę, żeby ktoś uznał, że skoro tyle ujawniłam, to nie ma po co czytać.
OdpowiedzUsuń