wtorek, 27 grudnia 2016

Blogowy cykl świąteczny- Agnieszka Lis


Jak to się mówi? Święta, święta i po świętach... A figa! U Knigoholiczki w tym roku święta potrwają trochę dłużej- a to za sprawą świątecznych wywiadów. Pozostało mi do opublikowania jeszcze trzy.
Zapraszam więc do przeczytania rozmowy z Agnieszką Lis autorki kilku wspaniałych książek. Niebawem premiera jej najnowszej powieści!



 Święta w dzieciństwie. Każdy z nas ma jakieś wspomnienia z czasu gdy wierzyło się w Świętego Mikołaja, czekało z niecierpliwością na pierwszą gwiazdkę. Czy jest coś, co do dziś Pani wspomina?

Ja święta generalnie wspominam wspaniale. Nie mam jakiś konkretnych, spektakularnych wydarzeń – bardziej została we mnie świąteczna atmosfera, taka magia, choinka, pod nią kolorowe paczki. Dzisiaj staram się, żeby ta magia istniała w moim domu. Święta mają być uśmiechnięte i bezproblemowe. Trudno, może to oczekiwanie wydaje się nierealne, wyjęte z reklamy, amerykańskie, ale święta takie właśnie mają być. I takie są w moim domu.

Mój starszy syn dopiero w czwartej klasie, z podręcznika (zła jestem na autorów!) dowiedział się, że Święty Mikołaj nie istnieje. Mam takie przekonanie, infantylne być może, że dopóki dzieci wierzą w Mikołaja, dopóty jest to dzieciństwo pełna gębą. A potem wchodzi rzeczywistość… więc tę magię staram się utrzymywać jak najdłużej.

Już na początku listopada w sklepach pojawiają się choinki, bombki, w radiach kolędy - ogólnie rzecz biorąc - zaczyna się czuć tę szczególną atmosferę. Czy Pani lubi ten czas? A może odwrotnie - w głowie pojawia się myśl by w grudniu uciec gdzieś, gdzie nie ma radia, telewizji i wrócić dopiero po świętach?

 O nic podobnego! Żadnych ucieczek! Pisałam już, że święta lubię i celebruję. Wprawdzie wkurza mnie ich komercjalizowanie, ale i tak się na cieszę. Jak dziecko, którym staram się być chociaż od czasu do czasu.

Czasem myślę, że szkoda trochę ich magii… Dodatkowy talerz, który jest pustym gestem, zastawiony stół, przy którym się nikt nie uśmiecha, owczy pęd do kupowania czegokolwiek… Znak czasu? Nie wiem. Pogoń? Za czym? Za ułudą szczęścia?

Nie cierpię wizyt w sklepach przed świętami. Dziki tłum i wewnętrzny przymus – kupuj, kupuj! Wszechobecne reklamy, ogłupiające niestety. Wyścig czerwonych i niebieskich mikołajów, świąteczne piosenki zachwalające jogurt, dachówki i perfumy. Ja prezenty zbieram od września, czasem nawet wcześniej coś znajdę ciekawego i przychomikuję. Czekają na swój moment, są przemyślane i przygotowane dla konkretnej osoby. Przed świętami mogę dokupić śmietany, jeśli mi zabraknie do śledzi, ale prezentów – na pewno już nie.

Nie bardzo mam zresztą czas na bieganie po sklepach, więc mnie to specjalnie nie denerwuje, ale jeśli już jestem w listopadzie w centrum handlowym, i zaraz po Wszystkich Świętych widzę wystawę bombek… to mnie to śmieszy. Tak, bardziej śmieszy niż denerwuje.  Chociaż również zastanawia. Bo skoro tak jest, to znaczy, że tego rodzaju marketing działa. A skoro działa… to gdzie się podziało myślenie wśród konsumentów?

Uwielbiam zapach choinki, jednak od wielu lat muszę zadowolić się sztucznym drzewkiem. Wraz z rodziną ubierana jest w przeddzień lub nawet w dzień Wigilii. Co roku czekam na ten piękny czas. Jak to wygląda u Pani?

 Ja także uwielbiam zapach choinki, ale jestem pragmatyczką. Od kilku lat mam sztuczną. Jakoś mieliśmy niefart do choinek. Albo była nieforemna (chociaż nie było tego wcześniej widać), albo – co przytrafiło nam się kilka razy z rzędu – nieświeża. Sypała się już w Wigilię. Co to za przyjemność patrzeć na łyse drzewko i dwa razy dziennie pod nim odkurzać? Więc pewnego roku podjęłam decyzję i przyjechałam do domu z plastikową choinką. Jako rekompensatę dla dzieciaków wybrałam największą, jaka była.

Za to przybieramy ją co roku inaczej. W listopadzie jeden z moich synów wybiera kolor. Bombek mamy w domu zatrzęsienie, więc wybieramy wspólnie, które w tym roku zawisną na naszym drzewku. Czasem coś dokupujemy. Sporo ozdób robimy też sami, podobnie jak kartki świąteczne. Od lat ich nie kupuję, tylko razem z dziećmi tnę i kleję. Efekty są różne, ale zawsze własnoręczne ;-)


Tradycja mówi, że na stole ma być dwanaście potraw. W moim domu wieczerza wigilijna rozpoczyna się około godziny 17. Dania są tradycyjne, bezmięsne: uszka, krokiety, kapusta z grzybami. Nie może zabraknąć karpia i kompotu z suszu. Z dań niekoniecznie tradycyjnych: w ostatnią wigilię przygotowałam łososia.
A jak jest u Pani? Wigilia w gronie najbliższych czy i dalszych krewnych? Jak wygląda przygotowywanie Świąt?


 Uwielbiam gotować. Zwyczajnie sprawia mi to przyjemność. Mamy w domu już swoje własne potrawy, niekoniecznie tradycyjne w powszechnym rozumieniu, ale w naszym domu są ściśle wigilijne. Jest czerwony barszcz z grzybowymi uszkami. Pasztet z grzybów. Śledzie w bitej śmietanie. Sałatka śledziowo-buraczana. Rolada łososiowa z nadzieniem serowym. Tatar z pstrąga. Karp w galarecie. Na ciepło karp w piwie. Nie przepadamy za kutią czy kompotem z suszu, więc w naszym domu po prostu ich nie ma. Szaleję za to z ciastami. Mój mąż jest wielbicielem serników, więc nie może sernika nie być. Zawsze tort, kiedyś makowy, ale któregoś roku obydwoje z mężem w tajemnicy wyznaliśmy sobie, że nie lubimy maku ;-) Więc nie ma u nas makowca ani pierników, bo też nie przepadamy. Czasami pierniczki piekę z dziećmi, dla ich radości lepienia i zdobienia. W tym roku planuję tort nugatowy i bezowy, sernik, ciasto biszkoptowe ze śmietaną i może tiramisu. A może jeszcze coś mi wpadnie do głowy.

Grudniowe święta spędzamy w domu. Nie mam ochoty nigdzie wyjeżdżać – Boże Narodzenie jest dla mnie domowe, rodzinne. Na Wielkanoc wyjeżdżamy chętnie, może nie co roku, ale za to z przyjemnością. Nie wyobrażam sobie jednak wyjazdu w Boże Narodzenie. W tym roku będzie u nas osiem osób w Wigilię i jedenaście w pierwszy dzień świąt. I w ogóle mi to nie przeszkadza. Lubię gotować, umiem sobie pracę w kuchni rozplanować, więc się nie martwię. Wielkie gotowanie zacznę od pieczenia, marynowania, macerowania i namaczania już we wtorek ;-)

 Po kolacji nadchodzi czas gdy możemy obserwować na twarzy rodziny uśmiechy. Z prezentów cieszą się nie tylko dzieci. Ja uwielbiam sprawiać radość moim bliskim. Mimo skromnych funduszy staram się by podarkiem ucieszyć. Wiele jest zwyczajów: w jednych domach prezenty dostają tylko dzieci, w innych- każdy- każdemu. Jak to jest u Pani?

 Prezenty - obowiązkowo! – dla wszystkich. Przyznam się do jeszcze jednej mojej dziecinnej radości – lubię prezenty pakować. Więc najchętniej każdą czekoladkę zapakowałabym osobno ;-)

Oczywiście, dzieci są obdarowywane najhojniej, ale i dorosłym niczego pod tym świątecznym drzewkiem nie brak. Mogą być to drobiazgi, ale być muszą!
Czego, korzystając z okazji, życzę także wszystkim Czytelnikom Pani bloga. Niech magia świąt zaczaruje dla wszystkich ten czas. Niech będzie przepełniony radością i miłością. Nawet, jeśli dla kogoś te wszystkie światełka, mikołaje, renifery i kolorowe paczuszki to synonim kiczu – to życzę na tyle dystansu, aby był to jednak powód do uśmiechu. I to nie tylko w święta. Ważniejsze dla mnie jest, aby tolerancja, życzliwość i pogoda ducha towarzyszyły nam wszystkim, na co dzień. Czego życzę i Pani, i Państwu, i – egoistycznie – także sobie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz