wtorek, 15 grudnia 2015

Blogowy cykl świąteczny: Agnieszka Walczak- Chojecka


Dziś w rozmowie z Knigoholiczką- Agnieszka Walczak- Chojecka. Autorka trzech książek: "Dziewczyna z Ajutthai", "Gdy zakwitną poziomki", "Włoska symfonia". W 1992 roku ukończyła studia filologii słowiańskiej, później pracowała w korporacji, zajmowała się też tłumaczeniami z języka serbskiego. W 2012 roku zakończyła pracę w korporacjach i poświęciła się pisarstwu, efektem są wyżej wspomniane książki.
Agnieszko, czekamy na kolejne książki!



Dzień dobry. Przede wszystkim dziękuję, że zgodziła się Pani odpowiedzieć na kilka pytań. Zaczynajmy.
 
Święta w dzieciństwie. Każdy z nas ma jakieś wspomnienia z czasu gdy wierzyło się w Świętego Mikołaja, czekało z niecierpliwością na pierwszą gwiazdkę. Czy jest coś, co do dziś Pani wspomina?

Nie mam jakiegoś jednego konkretnego wspomnienia, są to bardziej takie luźne migawki w głowie. Robi mi się ciepło na sercu, gdy wspominam święta u mojej babci Władzi, które spędzaliśmy z rodzicami w jej mieszkaniu w Łodzi. Pamiętam duży stół i całą łódzką rodzinę przy nim, choinkę, która chyba kiedyś prawie się zapaliła od elektrycznych lampek, ciepło dużego kaflowego pieca i paczkę pomarańczy oraz słodyczy, jaką obowiązkowo dostawałam co roku. Pamiętam też taki moment po Wigilii, gdy skończyła się już wieczerza… Siedzę w kącie i jest mi strasznie smutno, że przeminęło to, na co tak długo czekałam. Pocieszeniem były dla mnie filmy z małą Shirley Temple, które leciały w telewizji w pierwszy dzień Świąt, a które uwielbiałam.


Już na początku listopada w sklepach pojawiają się choinki, bombki, w radiach kolędy- ogólnie rzecz biorąc- zaczyna się czuć tę szczególną atmosferę. Czy Pani lubi ten czas? A może odwrotnie- w głowie pojawia się myśl by w grudniu uciec gdzieś, gdzie nie ma radia, telewizji i wrócić dopiero po świętach?


Lubię Święta i zawsze w okresie przed nimi obiecuję sobie, że w tym roku uda mi się trochę zastopować codzienną bieganinę, by lepiej się wczuć w tę szczególną atmosferę i … niestety na ogół kończy się tak samo. Znów siedzę jak ta mała dziewczynka z podkulonymi nogami i zastanawiam się jak to się stało, że Święta już minęły.
Czasem, by trochę zwolnić robimy z rodziną eksperymenty i jeździmy na Boże Narodzenie do Zakopanego, które jest jednym z naszych ulubionych miejsc na ziemi. W domach pracy twórczej, w których mieszkamy (mój tata jest literatem), panuje bardzo przyjazna i ciepła atmosfera. Lubię taki sposób spędzania Świąt, lecz trudno jest zabrać do Zakopca wszystkich, z którymi chciałoby się zasiąść do wigilijnego stołu.


Uwielbiam zapach choinki, jednak od wielu lat muszę zadowolić się sztucznym drzewkiem. Wraz z rodziną ubierana jest w przeddzień lub nawet w dzień Wigilii. Co roku czekam na ten piękny czas. Jak to wygląda u Pani?

W moim domu jest podział – mąż kupuje choinkę, osadza ją w stojaku i zawiesza na niej elektryczne lampki (drzewko musi być zgrabne i pachnące), a ja i córka Gabrysia przystrajamy ją bombkami i łańcuchami, słuchając przy tym kolęd. Bardzo lubię ten moment doskonałej rodzinnej współpracy.









Tradycja mówi, że na stole ma być dwanaście potraw. W moim domu wieczerza wigilijna rozpoczyna się około godziny 17. Dania są tradycyjne, bezmięsne: uszka, krokiety, kapusta z grzybami. Nie może zabraknąć karpia i kompotu z suszu. Z dań niekoniecznie tradycyjnych: w ostatnią wigilię przygotowałam łososia.
A jak jest u Pani? Wigilia w gronie najbliższych czy i dalszych krewnych? Jak wygląda przygotowywanie Świąt?

Spotykamy się w gronie najbliższej rodziny u mnie w domu – nasza trójka plus rodzice męża i moi. Mama zawsze przynosi jemiołę, którą wieszamy nad stołem. Pod obrus wkładamy sianko i nie zapominamy o dodatkowym nakryciu dla zbłąkanego wędrowca. Jest oczywiście opłatek i są tradycyjne potrawy. Staramy się by było ich dwanaście. Każda z pań coś szykuje – moja mama robi np. pyszną rybę, makiełki, kompot z suszu, teściowa śledzie i barszcz, córka piecze ciasto, a ja zajmuję się pozostałymi drobiazgami. Niestety jestem znana z tego, że mam dwie lewe ręce do gotowania, więc wymagania w stosunku do mnie nie są zbyt wielkie. Za to mój teść jest królem karpia w galarecie! Mojemu tacie zostaje intonowanie kolęd, co znakomicie czyni swoim bas barytonem.

Po kolacji nadchodzi czas gdy możemy obserwować na twarzy rodziny uśmiechy. Z prezentów cieszą się nie tylko dzieci. Ja uwielbiam sprawiać radość moim bliskim. Mimo skromnych funduszy staram się by podarkiem ucieszyć. Wiele jest zwyczajów: w jednych domach prezenty dostają tylko dzieci, w innych- każdy- każdemu. Jak to jest u Pani?

U nas prezenty są dla każdego. Wkłada się je do worka, a po kolacji wigilijnej następuje uroczyste wręczenie. Gdy moja córka była mała, robił to Święty Mikołaj. Najpierw mój tata pełnił tę zaszczytną funkcję, dopóki Gabi nie mogła go rozpoznać w przebraniu. Potem jednak czerwono-biały strój powędrował do sąsiada i on wpadał do nas na chwilę, by rozdać podarunki i pogadać z bardzo przejętą małą dziewczynką.
Teraz córka ma już prawie piętnaście lat i to ona jest śnieżynką, która odczytuje życzenia z karteczek poprzyklejanych do kolorowych paczuszek. Można powiedzieć, że to taka nasza rodzinna tradycja. Jak ja byłam w wieku mojej córki, to też robiłam za śnieżynkę rozdającą prezenty. Wyciągałam różne stroje z szafy mojej babci i przebierałam się za zimową panienkę. To jest właśnie jedno z moich piękniejszych świątecznych wspomnień z dzieciństwa.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz