poniedziałek, 14 grudnia 2015
Blogowy cykl świąteczny: Izabella Frączyk
Dziś o swoich świętach opowie Izabella Frączyk. Zdradzę Wam, że jest to jedna z moich ulubionych polskich autorek. I od razu pochwalę się- w mojej biblioteczce znajdują się wszystkie dotychczas wydane powieści Izy czyli "Kobiety z odzysku", "Pokręcone losy Klary", "Dziś jak kiedyś", "Siostra mojej siostry","Jak u siebie" i "Koniec świata". Przy każdej jednej świetnie się bawiłam, a przy okazji były tak wciągające, że na pewno jeszcze nieraz po nie sięgnę.
Z niecierpliwością czekam na kolejne książki.
Dzień dobry. Przede wszystkim dziękuję, że zgodziła się Pani odpowiedzieć na kilka pytań. Zaczynajmy.
I.F.: Bardzo mi miło i dziękuję za zaproszenie. Witam wszystkich serdecznie.
RK: Święta w dzieciństwie. Każdy z nas ma jakieś wspomnienia z czasu, gdy wierzyło się w Świętego Mikołaja i czekało z niecierpliwością na pierwszą gwiazdkę. Czy jest coś, co do dziś Pani wspomina?
I.F.: Miałam może 4 lata, gdy przyszedł do mnie św. Mikołaj z obstawą w postaci diabła i anioła. Mikołaj był prawdziwy. Biskup jak trzeba, nie jakiś pajac z pomponami. Anioł cudowny, miał prawdziwe skrzydła i blond włosy, ale najlepszy był diabeł. Jak dziś pamiętam migające na rogach czerwone lampki. Cały czas chodził po przedpokoju. Jedną ręką kręcił młynki ogonem, drugą potrząsał brzęczącym łańcuchem. Tak mnie zatkało z wrażenia, że nie oddychałam przez całą ich wizytę i powietrze wypuściłam dopiero jak wyszli. Po latach dowiedziałam się, że byli to aktorzy z teatru Bagatela, tak więc - tak zwana - pełna profeska. Przynieśli mi mnóstwo prezentów, ale ja pamiętam tylko tego diabła, wymarzone narty, które wtedy dostałam i konsternację Mikołaja, jak na jego standardowe pytanie, czy byłam grzeczna, uczciwie powiedziałam, że nie za bardzo
Drugim, niestety już nie tak miłym, wspomnieniem pozostaje w mej pamięci widok prezentów pod choinką w Wigilię, w stanie wojennym. Po raz pierwszy i ostatni, w moim dotychczasowym życiu, widziałam pod naszą choinką prezenty zapakowane w … gazety i zniszczony szary papier. Czasy były bardzo ciężkie
i mama stanęła na głowie, żeby pod choinką nie było pusto, ale papieru do zapakowania już nie była w stanie znikąd wytrzasnąć. Może właśnie dlatego tak lubię ładnie zapakowane prezenty.
RK: Już na początku listopada w sklepach pojawiają się choinki, bombki,
w radiach kolędy - ogólnie rzecz biorąc - zaczyna się czuć tę szczególną atmosferę. Czy Pani lubi ten czas? A może odwrotnie - w głowie pojawia się myśl, by w grudniu uciec gdzieś, gdzie nie ma radia, telewizji i wrócić dopiero po świętach?
I.F.: Jestem wyjątkowo odporna na wszystkie marketingowe triki i zagrywki.
Z racji wykształcenia - wiem na czym polegają, niemniej, atmosferę świąteczną po prostu uwielbiam. Może nie jestem jakąś wielką tradycjonalistką, ale w święta ma być jak trzeba i nie ma mowy o taryfie ulgowej. Staję na wysokości zadania i nawet piekę kruche ciasteczka (drugim wyjątkiem jest mazurek na Wielkanoc). Obowiązkowo razem z dziećmi. To nic, że później kuchnia wygląda jakby ktoś zdetonował w niej bombę. Ważne, że razem. Ważne, że fajnie i wesoło. Poza tym, u mnie wszyscy niby na diecie, ale mało kiedy udaje mi się uratować z tych ciastek coś na Wigilię.
RK: Uwielbiam zapach choinki, jednak od wielu lat muszę zadowolić się sztucznym drzewkiem. Wraz z rodziną ubierana jest w przeddzień lub nawet w dzień Wigilii. Co roku czekam na ten piękny czas. Jak to wygląda u Pani?
I.F.: Choinki mam dwie. Jedna śliczna jak z obrazka, rośnie sobie w ogrodzie na wprost kuchennego okna. Jest już tak duża, że mąż nie daje rady zdjąć z niej lampek, więc się je tylko podłącza do prądu. Druga w salonie. Niestety, od kilku lat sztuczna, ponieważ przy tak licznym zwierzyńcu, żywa choinka nie przetrwałaby nawet doby. Dla bezpieczeństwa czworonogów zrezygnowałam ostatnio ze szklanych bombek, a że mam właśnie w domu szalonego kociego juniora, w tym roku również nie będę ryzykować. :)
RK: Tradycja mówi, że na stole ma być dwanaście potraw. W moim domu wieczerza wigilijna rozpoczyna się około godziny 17.00. Dania są tradycyjne, bezmięsne: uszka, krokiety, kapusta z grzybami. Nie może zabraknąć karpia i kompotu z suszu. Z dań niekoniecznie tradycyjnych: w ostatnią wigilię przygotowałam łososia. A jak jest u Pani? Wigilia w gronie najbliższych, czy
i dalszych krewnych? Jak wygląda przygotowywanie Świąt?
I.F.: Wielu osobom się wydaje, że ktoś, kto pisze książki, nie jest takim do końca normalnym człowiekiem. Mnie też się do niedawna wydawało, że pisarz to taki mroczny, niedogolony koleś o błędnym spojrzeniu, najlepiej garbaty, który siedzi gdzieś w jakiejś smaganej wiatrem kamiennej chałupie nad brzegiem morza, gdzieś na końcu świata, gdzie nawet słońce nie wschodzi. Taki dziwoląg oczywiście nie je, nie pije, nie wie na jakim świecie żyje i tylko straszy dzieci… no i pisze. Tymczasem to wszystko nieprawda. U moich koleżanek po fachu i u mnie, wszystko jest jak najbardziej normalnie. Również i w Boże Narodzenie. Jak już wspomniałam powyżej, wszystko ma być jak trzeba i absolutnie nie przemawia do mnie fakt, że od kilku lat można jeść schabowego w Wigilię. Nie, nie, nie... Pomijając aspekty samej wiary, tradycja to nasza tożsamość i nie wolno jej popsuć jakąś bezsensowną modą. Oczywiście jeśli ktoś chce, może sobie spałaszować sushi pod choinką, ale z mojego stołu tradycyjne potrawy nigdy nie znikną. Żadnych eksperymentów. Może nie ma na nim przepisowych dwunastu potraw, ale też nikt głodny od stołu nie wstaje.
A przygotowania? No cóż, jak co roku, już wcześniej robię listę zakupów. Około dwudziestego grudnia zaczynam odczuwać lekki niepokój. Czy wszystko mi się uda? Nerwowość mija z chwilą, gdy tylko odpowiednio zsiądzie się galareta na karpiu po żydowsku, bez którego po prostu nie wyobrażam sobie Wigilii. Cała moja rodzina również. Wigilię spędzamy wspólnie. U nas. Był czas kiedy odwiedzaliśmy wszystkich po kolei, ale nie dość, że wtedy musiałam ugotować wszystkiego na trzy domy, to jeszcze później musiałam to wszystko zjeść. Trzy wigilijne wieczerze w jeden wieczór? Mało kto to wytrzyma, zatem od lat wszyscy najbliżsi gromadzą się przy moim stole. Również około 17-tej. W Boże Narodzenie zazwyczaj wyjeżdżamy w góry, na narty i szusujemy aż do Nowego Roku.
RK: Po kolacji nadchodzi czas, gdy możemy obserwować na twarzy rodziny uśmiechy. Z prezentów cieszą się nie tylko dzieci. Ja uwielbiam sprawiać radość moim bliskim. Mimo skromnych funduszy, staram się, by podarkiem ucieszyć. Wiele jest zwyczajów: w jednych domach prezenty dostają tylko dzieci, w innych – każdy-każdemu. Jak to jest u Pani?
I.F.: Oczywiście w pierwszej kolejności obdarowuje się dzieci. Poza tym staramy się, żeby każdy dostał coś fajnego i przemyślanego. Prezenty obowiązkowo trzeba rozpakować i zaprezentować, tak więc zwyczajowo unikamy podarków
z gatunku „ciepłe kalesony na zimę”.
RK: Bardzo dziękuję za rozmowę.
I.F.: Ja również serdecznie dziękuję i korzystając z okazji życzę -Tobie Małgosiu oraz wszystkim miłośnikom książek - spokojnych Świąt Bożego Narodzenia. I oczywiście stosu książek pod choinką.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz