poniedziałek, 21 grudnia 2015

Blogowy cykl świąteczny- Anna M. Brengos




Dziś mam przyjemność opublikować wywiad z Anną Brengos. Anna to kobieta odważna- po ponad 30 latach zrezygnowała z pracy w oświacie i zaczęła realizować się w innych dziedzinach życia. Teraz prowadzi fundację "Ocean marzeń" pracuje w Obywatelskiej Fundacji Pomocy Dzieciom,  organizuje akcje społeczne, festiwale i zbiórki na rzecz potrzebujących i... pisze. Czytelnikom znana z powieści "Scenariusz z życia.

Dzień dobry. Przede wszystkim dziękuję, że zgodziła się Pani odpowiedzieć na kilka pytań. Zaczynajmy.


R. K.: Święta w dzieciństwie. Każdy z nas ma jakieś wspomnienia z czasu gdy wierzyło się w Świętego Mikołaja, czekało z niecierpliwością na pierwszą gwiazdkę. Czy jest coś, co do dziś Pani wspomina?

A.M.B.: Wszystkie Wigilie w moim ponad półwiecznym życiu (no tak, jestem stara), z wyjątkiem jednej, potwierdzającej regułę, odbywały się w naszym małym mieszkaniu – tym na Pradze, a po przeprowadzce również na Bródnie. Motorem Świąt i świątecznych ruchów całej Rodziny była moja Mama, która początkowo z Babcią, później samodzielnie rządziła w kuchni i przy stole, oczywiście z pomocą wszystkich domowników, którymi z werwą dyrygowała.
Pewnego roku tak nabuchaliśmy garnkami w kuchni, że w małym pokoju od tego parowania z sufitu spadł tynk, o milimetry omijając wystawione na biurku świeżo upieczone makowce.
Wszyscy krewni i znajomi Króliczka zjeżdżali do nas z najdalszych nawet zakątków kraju, a czasami również z zagranicy. Zdarzyło się i tak, że przy świątecznym stole zasiadł czarnoskóry (były to czasy, gdy pojawienie się nie-Słowianina na warszawskiej ulicy wzbudzało sensację).
Mikołaj zawsze jakimś, jemu tylko wiadomym, sposobem podrzucał prezenty w momencie, kiedy na stół wnoszono kompot z suszu w specjalnie na tę okazję zachowanym wielkim kielichu (tak naprawdę to chyba jest to waza do ponczu - nadal żywa i spełniająca od lat tę samą rolę). Podarunki pojawiały się „znikąd” w sposób niezauważalny dla dzieci. Wiedząc o tym magicznym momencie każdy już od progu krzyczał, że bardzo chce mu się pić. Mama z uporem proponowała wszystkim herbatkę, ale raz się zapomniała i uległa czyjejś prośbie o szklaneczkę kompociku. No cóż, cały harmonogram wieczoru został zaburzony – prezenty wjechały już przy przystawkach.
Dwa upominki, które szczególnie zapadły mi w pamięć z dzieciństwa, to figurówki i czterokolorowy długopis – marzenie wszystkich koleżanek i kolegów. No, ok, koledzy woleliby hokejówki.
Po Wieczerzy nikt z naszych gości nie wracał do siebie, twierdząc, że nie opłaca jeździć w te i wewte, choćby to była Saska Kępa. Wszyscy układali się do snu, gdzie kto mógł. Dla mnie, jako najmłodszej i do tego gospodyni, nie wystarczało już pościeli, ani nawet licznego w naszym domu sprzętu turystycznego (materacy dmuchanych, śpiworów, koców itd.), więc bywało, że noc spędzałam na ojcowym kożuchu, śpiąc z braku wolnej powierzchni pod stołem.
Od rana znów radośnie kontynuowaliśmy świętowanie. Bardziej niż na pierwszą gwiazdę czekałam na gości, czyli na bliskich - dla mnie to zawsze były i są rodzinne święta.

R.K.: Już na początku listopada w sklepach pojawiają się choinki, bombki, w radiach kolędy- ogólnie rzecz biorąc- zaczyna się czuć tę szczególną atmosferę. Czy Pani lubi ten czas? A może odwrotnie- w głowie pojawia się myśl by w grudniu uciec gdzieś, gdzie nie ma radia, telewizji i wrócić dopiero po świętach?
A.M.B.: Z tym listopadem to handlowcy trochę przesadzają.
O ile nie lubię zakupowych tłoków i stresującej bieganiny, szczególnie, jeśli w ostatniej chwili okaże się, że zapomniałam o kupnie jakiegoś prezentu, to atmosferę SAMYCH ŚWIĄT bardzo lubię. Pomimo zmęczenia uwielbiam przygotowywanie potraw i cała się przy tej robocie uśmiecham, wyobrażając sobie, że będą gościom smakowały. Zawsze uczepi mi się jakaś okolicznościowa melodia, którą nucę, albo wybijam jej rytm gdzieś przy pracy, a szykując wigilijne potrawy bezwiednie podśpiewuję kolędy.
Ludzie są dla siebie mili, nawet obcy składają sobie wzajemnie życzenia, świąteczne iluminacje też mają w sobie coś z magii. W czasach hejtu taka przerwa na życzliwość, serdeczność i odrobinę dobroci jest bardzo cennym okresem. Szkoda, że dzieje się tak tylko od święta.

R.K.: Uwielbiam zapach choinki, jednak od wielu lat muszę zadowolić się sztucznym drzewkiem. Wraz z rodziną ubierana jest w przeddzień lub nawet w dzień Wigilii. Co roku czekam na ten piękny czas. Jak to wygląda u Pani? 

W naszym domu choinka również pojawia się w wieczór poprzedzający Wigilię, o czym jako brzdąc dowiadywałam się z małym poślizgiem. Wieczorem kładłam się spać i nie było drzewka, a rano budziłam się i stało przystrojone. Ponoć aniołki odwalały tę część przygotowań świątecznych, ale żadnego nie przyłapałam na tej robocie.
Kiedy byłam dzieckiem Tata kupował drzewko zrobione z gałązek żywej jodły, która pachniała aż do Trzech Króli. Teraz, niestety, mam sztucznego drapaka, za którym nie przepadam i z roku na rok obiecuję sobie, że na następne Święta będzie nowa, piękna choinka. Te obiecanki trwają już chyba czwarty sezon. Ozdoby są jeszcze starsze, ale w ich przypadku to jest właśnie ich ogromną wartością. Pamiętają czasy, kiedy byłam mała i, jak wszystkie późniejsze dzieci w rodzinie, stałam z zadartą głową, szukając poszczególnych bombek: babci, dziadka, spadochronów, muchomorów, ptaszków i innych cudownych, brokatowanych, lśniących kształtów.
Najbardziej jednak nie lubię momentu rozbierania drzewka. Tak lawiruję, żeby w tym nie brać udziału. Migam się jak mogę i czasami udaje mi się wykpić.


R.K.: Tradycja mówi, że na stole ma być dwanaście potraw. W moim domu wieczerza wigilijna rozpoczyna się około godziny 17. Dania są tradycyjne, bezmięsne: uszka, krokiety, kapusta z grzybami. Nie może zabraknąć karpia i kompotu z suszu. Z dań niekoniecznie tradycyjnych: w ostatnią wigilię przygotowałam łososia.
A jak jest u Pani? Wigilia w gronie najbliższych czy i dalszych krewnych? Jak wygląda przygotowywanie Świąt?


A.M.B.: To właśnie tradycyjna oprawa Wigilii sprawia, że jest ona wyjątkowym wydarzeniem w roku, a nie kolejną kolacją w poszerzonym składzie.
Obecnie znacznie mniej osób, niż to dawniej bywało zasiada z nami do wspólnej wieczerzy. Niektórzy odeszli do lepszego świata, dzieci powyrastały i spędzają ten czas ze swoimi, porozrzucanymi po świecie rodzinami, ale nadal kto może, ten pojawia się u nas, przy wspólnym stole z dodatkowym nakryciem dla wędrowca.
W różnych regionach kraju różne potrawy uważa się za tradycyjnie świąteczne. Dla mnie zawsze była to zupa grzybowa (z suszonych grzybów), karp w galarecie, pierogi z kapustą i z grzybami, makowiec i wspomniany wcześniej kompot. „Nowa świecka tradycja” utarła się niechcący, kiedy nie wyszła mi ryba faszerowana. Odkąd rozpadła się na paćkę i ratując sytuację wrzuciłam ją do brytfanki i upiekłam zamiast ugotować w wywarze, nowym tradycyjnym daniem w moim wykonaniu stał się „pasztet z ryby”. Ponoć najlepsze wynalazki powstawały przypadkiem.

R.K.: Po kolacji nadchodzi czas gdy możemy obserwować na twarzy rodziny uśmiechy. Z prezentów cieszą się nie tylko dzieci. Ja uwielbiam sprawiać radość moim bliskim. Mimo skromnych funduszy staram się by podarkiem ucieszyć. Wiele jest zwyczajów: w jednych domach prezenty dostają tylko dzieci, w innych- każdy- każdemu. Jak to jest u Pani?

A.M.B.: Nawet w najtrudniejszych czasach (oby nie wróciły nigdy!) każdy dla każdego szykował niespodziankę. Proszę sobie wyobrazić – przy stole 20 osób, a pod choinką (oczywiście rozlewając się na pół pokoju) 20x20 prezentów – licząc w zaokrągleniu. I nigdy nie było pod tym względem podziału na dzieci i dorosłych. To właśnie dorośli cieszyli się jak dzieci niecierpliwie rozrywając kolorowy papier, w który starannie zapakowane były podarunki. Sterty tego papieru na drugi dzień zwijaliśmy ciasno i wynosiliśmy specjalnym kursem do śmietnika.
A prezenty bywały różne – mydełko „zielone jabłuszko”, czy komplet flamastrów w okresie Stanu Wojennego, albo „kosztowny drobiazg” w okresach prosperity.
W czasach młodości nie dysponowałam pieniędzmi na zakup tylu upominków, więc przynajmniej część z nich robiłam własnoręcznie. Różnie mi to wychodziło, bo robótki ręczne nigdy nie były moją mocną stroną, ale i tak każdy obdarowany okazywał radość (może przez grzeczność).
W tym roku wróciłam do tego pomysłu, chociaż nie z powodu niedostatku (odpukać!). Jednak nie mogę zdradzić, co przygotowałam, bo a nuż ktoś z moich bliskich zajrzy na ten Blog i nie będzie miał niespodzianki. Obiecuję, że po Gwiazdce zamieszczę zdjęcia „sztukidzieła” na mojej stronie i na profilu książki „Scenariusz z życia”.

Przy okazji chciałam tą drogą podziękować wszystkim „Mikołajom”, dzięki którym Święta podopiecznych Fundacji są weselsze. Jesteście wielcy!!!


Dziękuję także za zaproszenie mnie do wspomnień. Mam nadzieję, że nie zanudziłam.
W ten świąteczny czas życzę Pani i Czytelnikom Pani Bloga wielu powodów do uśmiechów każdego, również powszedniego, dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz